Tully

Wiem, długo mnie nie było.
Przez tych kilka tygodni przeczytałam genialnego Żulczyka ( nieustająco mocno się motywuję, żeby napisać Wam o " Ślepnąc od świateł" ;) ) "Gniew" Miłoszewskiego i " Najgorszgo człowieka na świecie"  Halber ale (o dziwo) to nowa książka Paulliny Simons zmobilizowała mnie, żeby w reszcie usiąść i wysmarować nowego posta.
Piszę - o dziwo- bo od dawna kompletnie nie czułam jej historii, kupiłam " Tully" ..właściwie sama nie wiem czemu ... może to jakiś instynkt, podszept ... bo dziś wiem, że to było dobrze wydane 37,90 :)




Mamy więc " Tully" . 680 stron, dwa dni i pół nocy i " Bohaterkę, której nie zapomnicie"
Trochę emocjonalny kocioł, ale ostatnio mam chyba wewnetrzne zapotrzebowanie na trudne tematy - bo ta historia bez wątpienia boli ...momentami boli tak bardzo, że ma się ochotę krzyczeć.
Po pierwsze, to opowieść o dorastaniu w przemocy, o tym, że matka może być niewyobrażalnym złem a dom to nie zawsze " bezpieczna przystań". Po drugie to absolutnie przejmująca historia o próbie oderwania się od przeszłości i stworzenia terażniejszości bez strachu. O sile, jaką daje złość i bezradność. Po trzecie Simons obnaża niedoskonały, amerykański system opieki społecznej. Smutna to lekcja dla wszystkich, którym Ameryka jawi się jako jakiś idealny twór. Bo okazuje się, że " kurs na rodzica zastępczego" trwa dokładnie tyle - ile robi się prawo jazdy - 10 godzin teorii. I nie muszę dodawać, że Amerykanie nie robią tego z jakichś głębokich pobudek ale głównie dla pieniędzy. 
A potem ... cóż ... mamy Tully i tysiące dzieci bez marzeń za to z kieszeniami pełnymi najgorszych wspomnień.

Mnie ta historia sponiewierała, bo z jednej strony wiem, że świat jest zły ale z drugiej ... moja mama ( poza tym, że bywa nadgorliwa, co mnie permanentnie wpieprza) jest dobrem, spokojem i ciepłem.

Nie sądziłam, że kiedykolwiek napiszę to akurat o książce Simons ale myślę, że ona jest ważna.






Komentarze

Popularne posty